Muzyka

25 stycznia 2014

Rozdział VII

    Myślę o tym, co powiedział Zeke na temat Uriaha. Jego młodszy brat jest trochę jak Serdeczny. Miło, że chce bym przeszła nowicjat. Niestety nie mam bladego pojęcia, co będę musiała zrobić, by tego dokonać.
    Po całej sali roznosi się śmiech poszczególnych osób do czasu, aż otwierają się drzwi stołówki. Staje w nich chłopak w podobnym wieku do Zeke’a czy Cztery. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy to niezliczona ilość jego kolczyków na twarzy. Odruchowo dotykam brwi, jakby to było mieć tam kolczyk? Albo w wardze? Albo w nosie? Albo jakiś tatuaż? Tu chyba wszyscy takowe mają.
    W oczach przybysza jest jakieś zimno. Nie takie zwykłe jak u Nieustraszonych, którzy pilnowali ogrodzenia. Jest jeszcze bardziej surowe.
    Zastanawia mnie kim jest ten chłopak. Wszyscy umilkli, więc musi być kimś ważniejszym w tej frakcji, ale kim?
    - To przywódca, czy kto? - pyta Victoria. Mówi to na tyle głośno, by przybysz ją usłyszał. Od razu rusza w naszym kierunku.
    - A to kto? Erudytka ubrana za Sztywniaczkę? - Chłopak siada z drugiej strony Cztery. Dostrzegam kątem oka, że dziewczyna skrzywiła się na dźwięk jego słów. - Zgadza się, jestem przywódcą - dodaje z dumą w głosie.
    - Coś młody jesteś jak na przywódcę - odzywa się Kimberly, siedząca przy stole obok. Po chwili kładzie łokieć na oparciu krzesła i opiera głowę na ręce. Prawi jednak muszą mieć coś z Nieustraszoności. Trzeba odwagi, by nie bać się mówić to, co myślimy.
    - Wiek nie ma tu znaczenia - oznajmia Cztery, spoglądając bez emocji na twarz Kim.
    - A co ma znaczenie? - dziewczyna zadaje kolejne pytanie.
    - Niedługo się o tym przekonacie. - Przywódca bierze jakiś płyn i wypija go duszkiem. - Może byś mnie tak przedstawił, Cztery?
    - To Eric, jeden z pięciu przywódców Nieustraszoności. Jest nim niecały rok. - Nasz instruktor wymawia to bez emocji.
    - Miałeś nowicjat w zeszłym roku? - pyta jakiś Erudyta, siedzący przy stole z Kim.
    - Zgadza się. - Eric kiwa głową. - Erudyci bardzo szybko wyciągają wnioski. - Zdaje mi się, jakby wypowiadał te słowa z pewną satysfakcją. Po chwili przenosi wzrok na Vicky. - Sztywniacy chyba też.
    - Tak, żeby ci to uściślić. Nie jestem już Sztywniaczką. - Dziewczyna mierzy się wzrokiem z przywódcą. Ta Altruistka wywiera na mnie sprzeczne emocje. Raz wydaje mi się przerażająca, a za chwilę fascynuje mnie jej zachowanie. Dziewczyna - zagadka.
    Po jakimś czasie Eric uśmiecha się, choć nie wiem, czy można to nazwać uśmiechem. Wygląda to trochę krzywo.
    - Widzę, że mamy tu bojową Sztywniaczkę - mówi.
    Victoria podnosi nóż, leżący niedaleko jej talerza i wbija go w stół, tuż obok ręki chłopaka.
    - Mówiłam, że nie jestem już Sztywniaczką.
    - Vicky! - Tylor łapie ją za rękę. Dziewczyna nawet na niego nie spogląda, cały czas patrzy na Erica.
    - Widzę, że mamy tu ciekawą zawodniczkę. Zobaczymy, jak długo wytrzymasz. - Przywódca wyciąga nóż z blatu i zaczyna się nim bawić. - Jak się nazywasz?
    - Victoria Owl.
    - Może teraz powiesz, co cię tu przywiało? - pyta Cztery. Eric przenosi wzrok na niego.
    - Usłyszałem, że w tym roku było trochę śmiechu podczas naszego sprawdzania nowicjuszy.
    Zeke krzyżuje ręce na piersi i przewraca oczami. Kilka osób na sali po raz kolejny wybucha śmiechem.
    - Ciekaw jestem jakim cudem te informacje dotarły do ciebie tak szybko. - Nasz instruktor marszczy brwi.
    - Mam swoje sposoby. Może powiecie mi, która to ta dziewczyna od krzesła?
    Rozglądam się wokoło. Nikt chyba nie zamierza się odezwać, więc postanawiam sama to zrobić.
    - Ja. - O dziwo orientuję się, że głos mi wcale nie zadrżał.
    - Widzę, że mamy bojową Serdeczną w tym roku. Podobna niespodzianka, jak ze Sztywniaczką. - Eric chyba nie zamierza przestać dręczyć Victorii.
    - Ona była także pierwszym skoczkiem - mówi dość ostro Victoria. Nie wiem, czy chodzi jej o to, bym jakoś zabłysnęła w oczach przywódcy, czy po prostu znowu wkurzyła się za to obraźliwe stwierdzenie o Altruistach. Myślę jednak, że o to drugie.
    - Tak, nieco szalonym. W końcu to miłośniczka latania - odzywa się Kim. Mam jej coraz bardziej dosyć. Chyba nigdy nie myślałam o nikim źle, ale ona na serio nie jest zbyt miła. I to wcale nie tak, jak Vicky. - A Łabądek jest zapewne mocny tylko w gębie.
    - Łabądek? - pyta z zaciekawieniem Eric.
    - Sztywniaczka. - Uśmiech na ustach blondyny jest dość mocno widoczny. Jej oczy się jednak nie śmieją, widzę w nich coś, co mnie przeraża.
    - Łabądek? Phi, dobre sobie. Przecież ten ptak kojarzy się z delikatnością, której na pewno mi brak. Nie jestem także słodka i nikt mnie nie dokarmia, kiedy jestem głodna. Dobra, należałam do Altruizmu, ale nigdy nie chciałam pomocy innych. Miałam gdzieś ich poważne miny i chęć dzielenia się wszystkim, co mają w domu. Byliby nawet skłonni oddać swe dziewictwo czy organy, by pomóc innej osobie - wymawia jednym tchem Victoria. Widać, że jest coraz mocniej wkurzona, ale zachowuje maskę powagi.
    - Vicky... - mówi cicho Tylor, na co dziewczyna spogląda na niego mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.
    - Twój chłoptaś powinien wrócić do Altruizmu. - Śmieje się Kim. Po chwili zakłada sobie włosy za ucho. - Ty również masz niewielkie szanse, łabądku.
    Altruistka zaciska mocno dłoń na krawędzi stołu.
    - Zatkaj się albo zaraz ty oberwiesz krzesłem - oznajmia. Prawie wszyscy parskają śmiechem
    Przewracam oczami, ciekawe jak długo będzie ich to śmieszyć?
    - Świruska faktycznie, miała świrnięty pomysł. Powinno się ją zamknąć w pokoju bez krzeseł. - Dziewczyna wywołuje kolejne parsknięcia. Nie patrzy jednak na mnie, a na przywódcę. Po chwili zaczyna się bawić swoimi włosami.
    - A ty jak się nazywasz? - pyta Eric, wyraźnie rozbawiony.
    - Kimberly - wymawia słodko dziewczyna.

    Po kolacji Cztery znika, by załatwić jakieś sprawy, więc Eric stwierdza, że z chęcią nas oprowadzi. Jakoś nie przepadam za jego osobą, wolałam już naszego instruktora.
    Przywódca prowadzi nas kolejnymi tunelami. Niby na końcu każdego świeci się jakaś niebieska lampka, ale między nimi panuje ciemność, więc muszę uważać, by nikogo nie nadepnąć.
    - Dzięki za pomoc - szepcze do mnie Tylor. W pierwszym odruchu próbuję na niego spojrzeć, ale po chwili uświadamiam sobie, że to nie jest wykonalne.
    - Nie ma sprawy - oznajmiam. - Victoria również ci pomogła.
    - Wielce mu pomogłam, kładąc się na ziemi przed ostrzałem - ironizuje dziewczyna.
    - Pozwolę się nie zgodzić. - Tym razem słyszę głos Zack’a. - Odwróciłaś uwagę porywacza.
    - A później chwyciłaś pistolet - dodaję. Nie wiem czemu, ale zależy mi na tym, by pochwalić tę dziewczynę.
    - Może i tak. - Głos Altruistki jest jakiś dziwnie głuchy.
    Maszerujemy dalej. Kroki słychać echem po korytarzu. Po chwili Kimberly zaczyna dość głośno dyskutować z jakimś chłopakiem.
    - Nie wiem jak wpadłaś na ten pomysł z krzesłem... - zaczyna Victoria. Znowu jak jakiś idiota próbuję spojrzeć na rozmówcę. - Ale z pewnością zaskoczyłby napastnika. Gratuluję ci, że udało ci się wyrwać od braku agresji, którego cię cały czas uczyli.
    - Nie wiem, czy chciałam od tego uciekać. - Dziwnie się czuję. Nie bardzo chcę rozmawiać o mojej byłej frakcji. Tęsknie za nią.
    - Jeśli tu jesteś to znaczy, że chciałaś.
    - Czyli ty jesteś tu dlatego, że chciałaś porzucić bezinteresowność? - Ręce zaczynają mi się trząść. Nie wiem czemu, ale chyba boję się zadawać jej pytania.
    - Kiedyś obiecałam samej sobie, że jak tylko nadarzy się okazja, by móc udowodnić swoją odmienność - zrobię to. No i jestem.
    - Jesteś mądra - oznajmiam. - Mądra jak Erudyta.
    - Jeśli możesz, nie wspominaj przy mnie o Erudytach. Przy okazji ty jesteś miła i głupiutka jak Serdeczni, ale także wkurzająca. No i nie myśl, że tak łatwo odpuszczę ci tego Łabądka. - Przełykam ślinę.
Eric zatrzymuje się przed jakimiś drewnianymi drzwiami. Wszyscy gromadzimy się wokół niego. Na szczęście świeci tu jakaś lampa, więc w końcu coś widzę.
    - Jako, że proces nowicjatu traktujemy poważnie, będę osobiście nadzorować część waszego treningu. - Spoglądam po kilku twarzach. Vicky przewraca oczami, Tylor ma przerażoną minę, a Kim się uśmiecha. - Oto kilka podstawowych zasad: W sali ćwiczeń macie być o ósmej rano. Trening odbywa się codziennie od ósmej do szóstej, potem możecie robić, co chcecie. Dostaniecie też trochę wolnego po kolejnych etapach nowicjatu. Jednak teren możecie opuszczać tylko pod nadzorem jakiegoś Nieustraszonego. W sali za tymi drzwiami... - przywódca wskazuje kciukiem drzwi za nim. - Znajduje się dziesięć łóżek. Was jest tylko ośmiu, więc możecie wybrać sobie, gdzie będziecie spać. Spodziewaliśmy się jednak, że więcej z was tu dotrze.
    - A gdyby było nas więcej? - pyta jakiś Prawy.
    - I tak zawsze ktoś nie dociera. - Eric wzrusza ramionami, a mnie przechodzą ciarki. - Na pierwszym etapie inicjacji transfery i urodzonych w Nieustraszoności trzyma się osobno. To wcale nie oznacza, że jesteście osobno oceniani. Pod koniec wasze miejsce w rankingu...
    - Jakim rankingu? - zadaje pytanie jakaś Prawa.
    Chłopak się uśmiecha. Krzywie się na ten widok. Mam wrażenie jakby przede mną stał jakiś potwór, a nie człowiek.
    - Służy on dwóm celom. Po pierwsze określa kolejność, według której będziecie wybierać sobie zajęcie. Dostępnych jest tylko kilka atrakcyjnych posad. Po drugie tylko dziesięciu najlepszych wejdzie do naszej frakcji.
    Czuję jakby moje ciało ogarnęło jakieś gorąco. Ogień zapalił się gdzieś wewnątrz i zaczął mnie spalać od środka. Mam ochotę krzyknąć, ale jakaś niewidzialna pętla zawęziła mi się na szyi.
    - Co takiego? - wypala w końcu Zack.
    - Mamy dwunastkę urodzonych w Nieustraszoności i waszą ósemkę - oznajmia bez cienia emocji Eric. - Pod koniec etapu numer jeden wyleci czwórka nowicjuszy, a reszta odpadnie po ostatnim teście.
    Serce bije mi mocniej. Nawet jeśli przejdę wszystkie etapy to i tak mogę odpaść. Mam naprawdę nikłe szanse na to, że mi się uda.
    - Co się z nami stanie, jeśli odpadniemy? - pyta jakiś Erudyta.
    - Opuścicie naszą siedzibę i będziecie żyć jako bezfrakcyjni - odpowiada Erik. Zaczynam się patrzeć w dół. Ciekawe, kiedy moje buty stały się tak ciekawe?
    W zasadzie nie wiem, co czuję. Nie mam zamiaru się załamać. Nie biorę się też w garść. Jestem gdzieś na granicy tego i tego. Zupełnie jakbym nic nie czuła, tylko działała. Będę jak maszyna. Po prostu będę robić swoje, a co z tego wyniknie? Pewnie niedługo się przekonam.
    - Dlaczego nie powiedzieliście o tym przed ceremonią? - oburza się Prawy. Nie wygląda na przerażonego, kipi od złości.
    - Mówisz, że gdybyście o tym wiedzieli wcześniej, nie zdecydowalibyście się na Nieustraszoność? - Przywódca patrzy na niego z wyższością. - Jeśli o to ci chodzi, powinieneś już się stąd wynosić. Jeżeli jesteś jednym z nas, nie przejmujesz się, że może ci się nie udać. Jeśli się przejmujesz, jesteś tchórzem. - Po chwili otwiera drzwi. - Wybraliście nas, teraz my musimy wybrać was.


    Przepych w pokoju jest dziwny. W prawdzie zawsze spałam w budynku, gdzie znajdowało się dość dużo osób, ale w sypialni byłam sama. Było w niej cicho. Jedyne dźwięki jakie mogłam usłyszeć, wydawałam ja. Tutaj z kolei do moich uszu dociera miarowy oddech siedmiu innych osób.
    Niektórzy przebrali się w stroje, które dali nam Nieustraszeni, ale ja i paru innych zostaliśmy na razie we własnych. Zrobiłam tak, ponieważ nie wiem, gdzie schować moje serum. Muszę je ukryć w bezpiecznym miejscu. Wzdycham.
    Wstaję po cichu i ruszam w stronę szafki z ubraniami. Nie wiem czy to dobry pomysł, ale innego na razie nie mam. Szperam w ubraniach dla dziewczyn. Wyjmuję jakieś brzydkie, duże spodnie i wkładam strzykawkę, igły i fiolki do ich kieszeni. Kimberly i jej koleżanka wyglądają na takie, co noszą tylko ładne stroje. A Victoria? Nie mam pojęcia, jak może się ubierać była Altruistka.
    Wybieram dla siebie jakieś ładniejsze spodnie i bluzkę, po czym idę do łazienki, by się przebrać. Swoją czerwono-żółtą sukienkę kładę na szafkę. Jutro ją pewnie ktoś zabierze.
    Idąc do łóżka słyszę jakieś szmery. Nie brzmią jak płacz. Wydaję mi się, że komuś śni się koszmar. Rozglądam się po pomieszczeniu. Mimo, że jest ciemno, dostrzegam Zack’a, który wierci się na łóżku. Niewiele myśląc, siadam przy nim i próbuję uspokoić. O ile takiego kogoś da się uspokoić.
    Zack, jakby pod wpływem mojego głosu uspokaja się. Próbuję wstać, ale jego ręka mnie łapie wokół szyi i przygarnia do siebie. No pięknie, zebrało mi się na Altruizm.
    Na łóżku obok słyszę jakiś śmiech. Próbuję wytężyć wzrok, bo niestety nie pamiętam kto tam leży.
    - Bycie Altruistką jest debilne, prawda? - Słyszę głos Victorii. Nigdy do tej pory nie był tak rozbawiony.
    - Nie... nie wiem, co to znaczy - jąkam się.
    - Debilne? - załapuje od razu. - Głupie, kretyńskie, idiotyczne...
    - Idiotyczne - powtarzam. To słowo zapamiętam do końca życia.
    - Tak, wiesz co to znaczy?
    - Wiem. - Próbuję się wyplątać z uścisku Zack’a. Chłopak nie jest wcale silny, tylko złapał mnie jakoś dziwnie. - Pomożesz mi?
    - Hmm... Już ci mówiłam, że bycie Altruistką jest debilne. - Dziewczyna obraca się na drugi bok. - Dobranoc.



~***~

O kurde, ile dialogów. No cóż, czasem takie rozdziały się zdarzą. ^^
Spójrz Eurydyko, nie zaczęłam od dialogu. Zresztą tu chyba nigdy nie zaczynałam. Na Absyncji się postaram, by jak najmniej takowych było.
Przepraszał za taką przerwę z rozdziałami. Zrobiłam trochę dłuższy niż zwykle i postaram się takie robić. No i częściej dodawać te notki. Głównie dlatego, że mam za tydzień ferie i może napadnie mnie przypływ weny? :D
Pozdrawiam wszystkich i życzę każdemu udanych ferii. Wszystko jedno, czy je ma, czy dopiero mieć będzie. :P

Obserwatorzy